3 maj 2017

#4 Gdy egzaminy wzywają, czyli nie stresuj się maturzysto - będzie gorzej

"(...) Wiele razy po to, by być sobie wierną, zaufałam swojej intuicji, choć wydawało się to nierozsądne. Nigdy niczego się nie bałam, szłam va banque. Można mi wszystko zabrać, a ja mogę jutro zacząć życie od nowa." ~ Beata Tyszkiewicz


Nie stresuj się maturzysto

Wbijam się w temat dlatego, że napotykam na niego ostatnio wszędzie, a najczęściej na Instagramowych profilach młodych gwiazd. Do torebek Louis Vuitton i latte w miejskiej kawiarence dołącza... repetytorium! Robi się nieprzyjemnie, ciasno z czasem i w ogóle jakoś niefajnie. Wszyscy wiemy co się kroi, a kroi się nic innego tylko...MATURA.
 

Choć sama podchodziłam do niej trzy lata temu – wciąż pamiętam z czym to się wtedy jadło (albo ile się wtedy jadło.) Hektolitry kawy, kolejne paczki papierosów i kilka, ostatnich, nieprzespanych dni z rzędu. Przeglądanie notatek, niepotrzebne robienie nowych i czytanie po pięćset razy tego samego, z głębokim przekonaniem, że nigdy wcześniej się tego na oczy nie widziało, albo widziało, gdzieś tam, kiedyś, chyba. Bo przecież w którymś kościele na pewno dzwoni. A przynajmniej dzwonić powinno.

Jak było u mnie? Podobnie. Tyle, że ja uczyć zaczęłam się już o wiele szybciej. Przygotowana na wszelką ewentualność, notatki zaczęłam sortować już w grudniu, wtedy kiedy wielu zastanawiało się gdzie pojechać na ferie zimowe. Nadambicja? Być może. Ale przede wszystkim ogromny strach, że jak nie zdam to skończy się moje życie, a ja mogę z łatwością składać CV do Biedry. Choć wielkich planów na przyszłość nie miałam, to jednak wolałam zmienić wizję. Nauczyciele straszyli, a u mnie strach potęgował się z każdym kolejnym tygodniem. Związany był wtedy głównie z jednym przedmiotem – matmą. Jako kompletna noga w tej dziedzinie byłam wręcz przekonana, że najzwyczajniej w świecie polegnę. Zaczęłam więc szukać korepetytora, uczęszczać na dodatkowe zajęcia i jak najwięcej godzin spędzać przy funkcjach i równaniach.
 

Momentów, gdy rzucałam wszystko w kąt i krzyczałam, że to p%$#? i mam gdzieś – było sporo. Ale efekty były widoczne. Widziała je też moja matematyczka, więc wróciła nadzieja. Ale jak to mówią – nadzieja matką głupich i w ten sposób jakoś z początkiem kwietnia zorientowałam się, że poświęcając się zupełnie matmie – kompletnie olałam... biologię, którą nie wiedzieć czemu wybrałam jako dodatkowy przedmiot. Procentowy wynik był akurat adekwatny do moich umiejętności. Niestety mój wtedy ukochany język polski, również poszedł w odstawkę, a wymarzony egzamin ustny z języka angielskiego skończył się tym, że... zwyczajnie do niego nie podeszłam.
 

Nic nie poszło po mojej myśli, a ja trzymając się ostatniej nadziej, że może akurat komuś na sali zadzwoni telefon i odwołają testy – ruszyłam 5. maja na rzeź niewiniątek. Co mogło być gorszego niż to, że i tak nie byłam przygotowana? A no to, że moje kobiece dni postanowiły zrobić mi na złość i nadejść akurat wtedy i to, że kilka dni wcześniej rozstałam się z moją pierwszą miłością. Gdyby wieża mogła runąć, to właśnie wtedy by runęła. A runęła przynajmniej dla mnie. Splot dziwnych wydarzeń okresu dojrzewania postanowił połączyć siły właśnie w najważniejszym dla mnie momencie. Mówi się trudno, żyje się dalej. Ponoć. Jak dziś pamiętam minę mojej mamy, stojącej z tortem, gdy wróciłam do domu po części matematycznej ( która datą zgrała się z moimi urodzinami). Strach by się odezwać – wypisany na twarzy ;)
 

Matura. Brzmi okropnie, maluje się okropnie i w ogóle chyba skończy się też okropnie, no nie? No właśnie nie. Bo to obraz, który wbijały nam do głowy poprzednie roczniki, rodzice, babcie i wielu wielu innych. A czasy się zmieniły, zmieniły się też zasady, nie tylko zdawania. Dziś matura nie daje Ci żadnej gwarancji. No chyba, że masz w planach odwiedzić szkołę policealną, wtedy ten wymóg jest konieczny. Ktoś mi powie – hej, hej, a studia? Bez matury się nie dostaniesz! Sporo racji w tym jest, bo o ile istnieją prywatne uczelnie, które w swojej rekrutacji nie przewidują zdania egzaminu dojrzałości – to lepiej ją mieć niż nie mieć. Kto wie, co zdecydujesz po wakacjach lub za rok? Być może sam jeszcze o tym nie wiesz, ale póki przed Tobą najdłuższe wakacje życia – możesz jeszcze sto razy zmienić decyzję, dotyczącą Twojej przyszłości.
 

Przez trzy lata liceum świetnie czesałaś i podcinałaś wszystkie dziewczyny? Chcesz postawić na fryzjerstwo, ale jak to tak, po liceum? Czujesz, że jesteś w martwym punkcie i całkiem możliwe, że zbyt mało w Tobie wiary we własne możliwości? Jeszcze tak, więc odczekaj. Podejdź do matury. A plany realizuj po wszystkim. Od kilku lat planujesz wyjazd za granicę, przychodzi maj i masz ochotę rzucić wszystkim i wyjechać już teraz? Przede wszystkim podejdź do matury. Za granicę możesz pojechać zawsze.
 

Cokolwiek teraz nie układasz w swojej głowie, czy masz w niej kompletny chaos i brak perspektyw, czy właśnie wręcz odwrotnie – idealny plan na biznes – podejdź do matury. Co się może stać? Nic nie stracisz. Najwyżej możesz nie zdać. Ale mając w kieszeni papierek, będzie on kolejnym do kolekcji wszystkich tych, które będziesz zbierać w Twoim życiu. To zawsze dodatkowa szansa.
 

W ten oto sposób, dzikie dni przetrwałam, a maturę zdałam. Z dziwnym uczuciem, że matematyka poszła lepiej od ukochanego polskiego, a przez biologię ledwo się prześlizgnęłam. Czy chciałam iść na studia? Nie chciałam. Czy się na nie dostałam? Pewnie, że tak. I nie powiem Wam, ze wystarczy olać wszystko i z przyjemnym dreszczykiem emocji czekać na to, aż wszystko samo się potoczy. Nie powiem Wam też, że bezsenne noce spędzone nad książkami zagwarantują Wam miejsce na wymarzonej uczelni. Mogę Wam za to powiedzieć, że matura to dużo, ale nie większość, a już na pewno nie wszystko. Choć wiele zależy od Waszego podejścia, nastawienia i przygotowania, to nie bez przyczyny mówi się o kwestii szczęścia. Może się okazać, że wypadki losowe pokrzyżują Wam plany, w głowie pojawi się czarna dziura, albo nagle stwierdzicie, że to nie to i wolicie sprzedać komputer i kupić bilet w jedną stronę na Kubę. To ten czas. To ten wachlarz możliwości, pełnoletnich wyborów, mniej lub bardziej ważnych decyzji. Ale zawsze WASZYCH.
 

A teraz to, co słyszycie już pewnie nie po raz pierwszy: matura to pikuś w porównaniu do przyszłych egzaminów dojrzałości, które Was czekają, a to akurat nie mit. Ale na pewno to dobry start i egzamin na wytrzymałość w drodze do przyszłych testów.
 

Dlatego życzę Wam – tegoroczni (i nie tylko) maturzyści – dodatkowej przestrzeni w głowie, tylko dla Was. Takiej, w której ukryjecie swoje najśmielsze plany i nadzieje i takiej, która Wam zawsze będzie podpowiadać – nie to, to co innego. Ale zawsze coś WŁASNEGO.



          




Znajdziesz mnie tutaj!
 
                                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Piękno tkwi w rozmowie. Zapraszam!

Copyright © Ile w nas chęci - by Caro , Blogger