Wbijam się w
temat dlatego, że napotykam na niego ostatnio wszędzie, a najczęściej na
Instagramowych profilach młodych gwiazd. Do torebek Louis Vuitton i latte w
miejskiej kawiarence dołącza... repetytorium! Robi się nieprzyjemnie, ciasno z
czasem i w ogóle jakoś niefajnie. Wszyscy wiemy co się kroi, a kroi się nic
innego tylko...MATURA.
Choć sama
podchodziłam do niej trzy lata temu – wciąż pamiętam z czym to się wtedy jadło
(albo ile się wtedy jadło.) Hektolitry kawy, kolejne paczki papierosów i kilka,
ostatnich, nieprzespanych dni z rzędu. Przeglądanie notatek, niepotrzebne
robienie nowych i czytanie po pięćset razy tego samego, z głębokim
przekonaniem, że nigdy wcześniej się tego na oczy nie widziało, albo widziało,
gdzieś tam, kiedyś, chyba. Bo przecież w którymś kościele na pewno dzwoni. A
przynajmniej dzwonić powinno.
Jak było u mnie? Podobnie. Tyle, że ja uczyć zaczęłam się już o wiele szybciej. Przygotowana na wszelką ewentualność, notatki zaczęłam sortować już w grudniu, wtedy kiedy wielu zastanawiało się gdzie pojechać na ferie zimowe. Nadambicja? Być może. Ale przede wszystkim ogromny strach, że jak nie zdam to skończy się moje życie, a ja mogę z łatwością składać CV do Biedry. Choć wielkich planów na przyszłość nie miałam, to jednak wolałam zmienić wizję. Nauczyciele straszyli, a u mnie strach potęgował się z każdym kolejnym tygodniem. Związany był wtedy głównie z jednym przedmiotem – matmą. Jako kompletna noga w tej dziedzinie byłam wręcz przekonana, że najzwyczajniej w świecie polegnę. Zaczęłam więc szukać korepetytora, uczęszczać na dodatkowe zajęcia i jak najwięcej godzin spędzać przy funkcjach i równaniach.
Jak było u mnie? Podobnie. Tyle, że ja uczyć zaczęłam się już o wiele szybciej. Przygotowana na wszelką ewentualność, notatki zaczęłam sortować już w grudniu, wtedy kiedy wielu zastanawiało się gdzie pojechać na ferie zimowe. Nadambicja? Być może. Ale przede wszystkim ogromny strach, że jak nie zdam to skończy się moje życie, a ja mogę z łatwością składać CV do Biedry. Choć wielkich planów na przyszłość nie miałam, to jednak wolałam zmienić wizję. Nauczyciele straszyli, a u mnie strach potęgował się z każdym kolejnym tygodniem. Związany był wtedy głównie z jednym przedmiotem – matmą. Jako kompletna noga w tej dziedzinie byłam wręcz przekonana, że najzwyczajniej w świecie polegnę. Zaczęłam więc szukać korepetytora, uczęszczać na dodatkowe zajęcia i jak najwięcej godzin spędzać przy funkcjach i równaniach.
Momentów,
gdy rzucałam wszystko w kąt i krzyczałam, że to p%$#? i mam gdzieś – było
sporo. Ale efekty były widoczne. Widziała je też moja matematyczka, więc
wróciła nadzieja. Ale jak to mówią – nadzieja matką głupich i w ten sposób
jakoś z początkiem kwietnia zorientowałam się, że poświęcając się zupełnie
matmie – kompletnie olałam... biologię, którą nie wiedzieć czemu wybrałam jako
dodatkowy przedmiot. Procentowy wynik był akurat adekwatny do moich
umiejętności. Niestety mój wtedy ukochany język polski, również poszedł w
odstawkę, a wymarzony egzamin ustny z języka angielskiego skończył się tym,
że... zwyczajnie do niego nie podeszłam.
Nic nie
poszło po mojej myśli, a ja trzymając się ostatniej nadziej, że może akurat
komuś na sali zadzwoni telefon i odwołają testy – ruszyłam 5. maja na rzeź
niewiniątek. Co mogło być gorszego niż to, że i tak nie byłam przygotowana? A
no to, że moje kobiece dni postanowiły zrobić mi na złość i nadejść akurat
wtedy i to, że kilka dni wcześniej rozstałam się z moją pierwszą miłością.
Gdyby wieża mogła runąć, to właśnie wtedy by runęła. A runęła przynajmniej dla
mnie. Splot dziwnych wydarzeń okresu dojrzewania postanowił połączyć siły
właśnie w najważniejszym dla mnie momencie. Mówi się trudno, żyje się dalej.
Ponoć. Jak dziś pamiętam minę mojej mamy, stojącej z tortem, gdy wróciłam do
domu po części matematycznej ( która datą zgrała się z moimi urodzinami).
Strach by się odezwać – wypisany na twarzy ;)
Matura.
Brzmi okropnie, maluje się okropnie i w ogóle chyba skończy się też okropnie,
no nie? No właśnie nie. Bo to obraz, który wbijały nam do głowy poprzednie
roczniki, rodzice, babcie i wielu wielu innych. A czasy się zmieniły, zmieniły
się też zasady, nie tylko zdawania. Dziś matura nie daje Ci żadnej gwarancji.
No chyba, że masz w planach odwiedzić szkołę policealną, wtedy ten wymóg jest
konieczny. Ktoś mi powie – hej, hej, a studia? Bez matury się nie dostaniesz!
Sporo racji w tym jest, bo o ile istnieją prywatne uczelnie, które w swojej
rekrutacji nie przewidują zdania egzaminu dojrzałości – to lepiej ją mieć niż
nie mieć. Kto wie, co zdecydujesz po wakacjach lub za rok? Być może sam jeszcze
o tym nie wiesz, ale póki przed Tobą najdłuższe wakacje życia – możesz jeszcze
sto razy zmienić decyzję, dotyczącą Twojej przyszłości.
Przez trzy
lata liceum świetnie czesałaś i podcinałaś wszystkie dziewczyny? Chcesz
postawić na fryzjerstwo, ale jak to tak, po liceum? Czujesz, że jesteś w
martwym punkcie i całkiem możliwe, że zbyt mało w Tobie wiary we własne
możliwości? Jeszcze tak, więc odczekaj. Podejdź do matury. A plany realizuj po
wszystkim. Od kilku lat planujesz wyjazd za granicę, przychodzi maj i masz ochotę
rzucić wszystkim i wyjechać już teraz? Przede wszystkim podejdź do matury. Za
granicę możesz pojechać zawsze.
Cokolwiek
teraz nie układasz w swojej głowie, czy masz w niej kompletny chaos i brak
perspektyw, czy właśnie wręcz odwrotnie – idealny plan na biznes – podejdź do
matury. Co się może stać? Nic nie stracisz. Najwyżej możesz nie zdać. Ale mając
w kieszeni papierek, będzie on kolejnym do kolekcji wszystkich tych, które
będziesz zbierać w Twoim życiu. To zawsze dodatkowa szansa.
W ten oto
sposób, dzikie dni przetrwałam, a maturę zdałam. Z dziwnym uczuciem, że
matematyka poszła lepiej od ukochanego polskiego, a przez biologię ledwo się
prześlizgnęłam. Czy chciałam iść na studia? Nie chciałam. Czy się na nie
dostałam? Pewnie, że tak. I nie powiem Wam, ze wystarczy olać wszystko i z
przyjemnym dreszczykiem emocji czekać na to, aż wszystko samo się potoczy. Nie
powiem Wam też, że bezsenne noce spędzone nad książkami zagwarantują Wam
miejsce na wymarzonej uczelni. Mogę Wam za to powiedzieć, że matura to dużo,
ale nie większość, a już na pewno nie wszystko. Choć wiele zależy od Waszego
podejścia, nastawienia i przygotowania, to nie bez przyczyny mówi się o kwestii
szczęścia. Może się okazać, że wypadki losowe pokrzyżują Wam plany, w głowie
pojawi się czarna dziura, albo nagle stwierdzicie, że to nie to i wolicie
sprzedać komputer i kupić bilet w jedną stronę na Kubę. To ten czas. To ten
wachlarz możliwości, pełnoletnich wyborów, mniej lub bardziej ważnych decyzji.
Ale zawsze WASZYCH.
A teraz to,
co słyszycie już pewnie nie po raz pierwszy: matura to pikuś w porównaniu do
przyszłych egzaminów dojrzałości, które Was czekają, a to akurat nie mit. Ale
na pewno to dobry start i egzamin na wytrzymałość w drodze do przyszłych
testów.
Dlatego
życzę Wam – tegoroczni (i nie tylko) maturzyści – dodatkowej przestrzeni w
głowie, tylko dla Was. Takiej, w której ukryjecie swoje najśmielsze plany i
nadzieje i takiej, która Wam zawsze będzie podpowiadać – nie to, to co innego.
Ale zawsze coś WŁASNEGO.
Znajdziesz mnie tutaj!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Piękno tkwi w rozmowie. Zapraszam!