W sumie na tytule mogłabym zakończyć ten wpis, chociaż wiem dobrze, że gdy powie się A – trzeba również powiedzieć B. W tym przypadku nie będzie inaczej.
Refleksje dopadły mnie po seansie filmu „Kler” i w sumie bardzo się cieszę, że ostatnio nawiedzają mnie takie refleksyjne myśli coraz częściej. Bo bywało przecież, że odczuwałam brak jakichkolwiek bodźców do napisania jakiegoś w miarę fajnego tekstu. Szczerze mówiąc zastanawiałam się, by nie zamieścić tutaj recenzji tego filmu, ale ostatecznie się poddałam. Myślę, że zbyt mocno dotknął on kwestii mojej wiary, która i tak już jest mocno zaburzona. I choć film, sam w sobie, moim zdaniem jest zrobiony świetnie ( pomijając jego długość. Wierzcie lub nie, ale trzy rzędy przede mną starszy pan przyjemnie uciął sobie drzemkę ;) ), a panu Smarzowskiemu należą się ogromne brawa za dobór niezwykłej elity aktorskiej – coś mnie zawiodło. Zawiodło i pozbawiło tchu, choć ponoć, gdy pojawiły się końcowe napisy, minę miałam raczej znudzoną. Ciężko mi nawet określić jaka dokładnie była to emocja i z każdą kolejną godziną, w której „trawię” ten film, dochodzę do wniosku, że to chyba zwyczajnie – rezygnacja.
I tutaj, ot historia. Przyszedł weekend, więc opuściłam moje Opole, by na chwilę zjechać do rodzinnego domu. Pogoda, jak na początek października, jest naprawdę całkiem fajna, więc spacerkiem wybrałam się do swojej ukochanej babci. I tak przechodzę sobie wzdłuż lasu, w którym ktoś (nawet nie wiem, w którym momencie) postawił drewnianą ławeczkę. Przechodząc, słyszę dosyć spory gwar, więc odwracam się, a moim oczom ukazuje się grupa nastolatków. Hm...dwanaście/trzynaście lat? Nie wiem czy nie mniej. Wszyscy z twarzą w telefonach. Co prawda każde z nich, z tego co zdążyłam zauważyć, przyjechało na rowerach, ale jednak twarz w telefonie. I słyszę dziewczęcy głosik : A widzieliście nowy filmik na Jutubie tego noo... XYZ? No jak to nie? Bez sensu.
No właśnie – bez sensu. Bez sensu moja droga koleżanko jest to, że pojechałaś w ładną pogodę z przyjaciółmi na rowery, a cały czas spędzasz wpatrzona w ekran. Bez sensu jest to, że nigdy nie ruszyłabyś się bez tego telefonu i jutuba z domu i jest to pierwsza rzecz, którą wkładasz do cekinowo-różowej torebeczki, oprócz owocowych tic-taców. Bez sensu jest to, że rodzice na to pozwalają. Bez sensu jest to, że dziś już nie da się inaczej.
I właśnie chyba to mnie boli, albo już dawno boleć przestało, a teraz tylko patrzę z niechęcią i rezygnacją – jak te "jutuby" rozwalają życie co drugiemu małolatowi. Że vlogi to życie. Że staliśmy się osowiali, głusi na realną rozmowę i ślepi na prawdziwe relacje. Jestem zła, że żyje w wieku, w którym internet wyznacza nam wszystko. Dosłownie WSZYSTKO.
Przypominam sobie z rozrzewnieniem te czasy, w których leciałam do kiosku po Brawo czy Dziewczynę, czy odtwarzałam w kółko te same płyty. Pamiętam, że jak jechałam na rowery czy rolki, to jechałam właśnie po to. Że nic innego wtedy nie wytrącało mnie z równowagi. Że cieszyłam się na widok pieska, czy kotka – bo go zauważałam, że cieszyły mnie odgłosy samolotu na niebie i zastanawiałam się dokąd leci – bo go słyszałam. Cieszę się, że mi to zostało i jestem wdzięczna, że dziś zwracam uwagę na to, że mi to przeszkadza u innych. Bo coś poszło konkretnie nie tak i wiemy to wszyscy. Zapędziliśmy się okrutnie.
Co łączy te moje przemyślenia z filmem? Może właśnie te same, w obu przypadkach, emocje, które trudno mi określić. Kto już jest po seansie tego filmu, temu będzie łatwiej zrozumieć dzisiejszy wpis. Kto jeszcze nie - odsyłam i polecam. I nie mogę powiedzieć, że z internetów, vlogów i blogów nie korzystam. Przecież właśnie do Was piszę i właśnie to daje mi ogromną radość. Dziś zrobiłam mojemu chłopakowi akcję o to, że zapomniałam (właśnie w drodzę do kina) telefonu i musimy się natychmiast wrócić, bo nie wytrzymam bez niego dwóch godzin...
Co łączy te moje przemyślenia z filmem? Może właśnie te same, w obu przypadkach, emocje, które trudno mi określić. Kto już jest po seansie tego filmu, temu będzie łatwiej zrozumieć dzisiejszy wpis. Kto jeszcze nie - odsyłam i polecam. I nie mogę powiedzieć, że z internetów, vlogów i blogów nie korzystam. Przecież właśnie do Was piszę i właśnie to daje mi ogromną radość. Dziś zrobiłam mojemu chłopakowi akcję o to, że zapomniałam (właśnie w drodzę do kina) telefonu i musimy się natychmiast wrócić, bo nie wytrzymam bez niego dwóch godzin...
Ale wiem też, że za chwilę wrzucam ten wpis, zamykam lapka i sięgnę po książkę. Albo wstanę rano i wyjdę na godzinny spacer i wszystko to, co miga mi na ekranie, uznam za rozrywkę. A rzeczywistość mam swoją. Pojadę za jakiś czas znowu do domu, bo kocham tę moją małą wieś, te chodzenie po lasach z psem i szelest spadających na jesień, liści. I tylko mi przykro. Że nikt prócz mnie tego nie słyszy.
___________________________
Dla rozluźnienia
tego napięcia, powiem Wam, że dobrych emocji w moim życiu ostatnio wcale nie
brak, więc myśle, że i te bardziej optymistyczne wersje moich wpisów za jakiś
czas się pojawią. Bądźcie czujni! Oczywiście zapraszam Was serdecznie do
dyskusji lub pozostawienia jakiegoś śladu po sobie w komentarzu, a będzie mi
baaardzo miło :)
Znajdziesz mnie tutaj!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Piękno tkwi w rozmowie. Zapraszam!