10 lut 2019

#11 Zimno, ciemno i brzydko, czyli oficjalne przyzwolenie na marudzenie

"Nie zgadzam się z Twoim zdaniem, ale będę czynił wszystko, abyś mógł je głosić."

Kilka tygodni temu, robiąc research materiałów do pracy magisterskiej, natrafiłam na to zdanie i „zrobiło mi one dzień”. Dosłownie.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wklepała go zaraz w witrynę googla. Sprawdzam. Autor: Voltaire. Myślę sobie - w porządku, ale jednak kopię dalej. I znajduję prawdziwą autorkę tychże słów – Evelyn Beatrice Hall, która tymi właśnie słowami podsumowała filozofię naszego, drogiego Woltera. (Swoją drogą świetny wpis o Prawdziwych autorach słynnych cytatów znajdziecie na blogu Marcina – lekturaobowiazkowa.pl, łapcie linka!)

Myśl zapisałam na karteczce, na której zwykle znajduje się lista brakujących rzeczy do lodówki i powiesiłam nad biurkiem. I tak spoglądam sobie codziennie na nią i nachodzi mnie refleksja, dotycząca zarówno samego cytatu, jak i historii jego autorstwa. Niemożność wyrażenia własnej opinii bez cienia wątpliwości, czy jest to możliwe. Przypisywanie innym nieprawdy. Potakiwanie głową na cudze głoszenie absurdu. Dzień jak co dzień, jednak od początku tego roku zaczynam coraz bardziej to dostrzegać. Tak jak gdyby uruchomiła się we mnie wewnętrzna potrzeba zauważenia tego, że w komunikowaniu się społeczeństwa ze sobą, coś tu jest co najmniej nie halo. Co gorsza, pozostaję temu bierna. Nie chcę mi się wyprowadzać z błędu, dochodzić wspólnie do prawdy, a tym bardziej krzyczeć o rozsądek. Skąd to wyczerpanie? A może to zmęczenie? Raczej stawiałabym na to drugie i dodała – ludźmi.

Kiedy pięć lat temu zaczynałam studia, byłam w okresie, który wydawał mi się wtedy najbardziej ekscytującym z całego mojego życia. Sama forma dyskusji prowadzonej na wykładach wzbudzała we mnie pozytywne odczucia. Na zajęcia wchodziłam gotowa na wszystko, wychodziłam – rozemocjonowana i z wypiekami na buzi. Chciałam rozmawiać. Specjalnie nakierować rozmowę na kontrowersyjne tory. Im więcej sprzecznych głosów – tym lepiej. Czułam, że te głosy mają znaczenie i w przyszłości mogą wiele zdziałać. Chciałam, żeby tak było.
Z biegiem lat to zanikało, aż doszłam do momentu, w którym wiem, że choć dyskusja to jedna z najpiękniejszych form wyrażenia swojego „ja”, to jednak uczestniczenie w niej, okrutnie mnie męczy. Brakuje tej pewności siebie, która pozwala powiedzieć - ej, ale coś Wam powiem, tego nie wiecie... – bo raczej wszystko już wiemy. Przejrzeliśmy całe internety wzdłuż i wszerz. Jutub obejrzany, więc o czym tu rozmawiać? A w sumie to, nieważne….


Przyzwolenie na marudzenie



Mam wrażenie, że wszystko już było. Byli Ci ludzie szczęśliwi i gotowi zwojować świat, byli i Ci przygnębieni, znudzeni życiem, niespełnieni. Choć od kontaktów raczej nie stroniłam, moje znajomości są raczej wiotkie, odświeżane raz na jakiś czas i bardzo niestabilne, ale jednak są i rozmowy na nich zazwyczaj są żwawe i na temat. Jednak nie wchodzi nic nowego, nie ma elementu "wow". Nikt nie zaskakuje już przemyśleniami, które nigdy nie wpadłyby nam do głowy. Wiemy za to, że rano trzeba wstać, dlatego kończymy drugie piwo i spadamy „na chatę”. I może byliśmy już tam gdzieś, bardzo blisko krawędzi o najważniejsze rozważania, mogące zmienić ludzkość, ale jakoś wątek się urwał i kontynuacji brak.

Może czas zmienić towarzystwo? A może to po prostu oznaki niewygodnej i zimnej pory roku, niesprzyjającej pod żadnym względem?

Jak jest u Was? Też z biegiem czasu tracicie energię do konwersacji? A może macie jakieś rady, by to zmienić? Czekam na wasze przemyślenia!


          




Znajdziesz mnie tutaj!
 
                              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Piękno tkwi w rozmowie. Zapraszam!

Copyright © Ile w nas chęci - by Caro , Blogger