5 lis 2019

#12 W sumie to też chciałam dziecko, ale to ja poczekam... Czyli jak każdy szuka swego szczęścia.


Paradoksalnie do napisania tego posta nie zainspirowała mnie odwieczna walka antyaborcyjna w Sejmie, ani nawet kolejna lawina 500+, tym razem na pierwsze dziecko (wiem, nieco już spóźniona jestem).
Natchnęły mnie natomiast zdjęcia, które jakoś ostatnio dostaje w dwupaku, bo zarówno od mojej siostry, jak i przyjaciółki. A dokładniej – zdjęcia USG – ciążowe, by nie było złudzeń. Więc ten wpis będzie o szczęściu, ale też trochę o nieszczęściu. A głównie o tym, jak każdy szuka swojego własnego.

Tak, słyszę na każdym kroku, że ciąża jest trudna ale wdzięczna. Że powinniśmy się solidaryzować, pomagać sobie i wynosić na piedestał fakt, że to my zachodzimy w tę ciąże, my rodzimy i.. no okej Panowie – wspólnie wychowujemy. Wierzę w to wszystko. Bo co innego mogę? Nie przeszłam osobiście, więc ufam, że to zarówno „piękny, jak i piekielnie trudny czas”. No i staram się wspierać. Tak się składa, że moje dziewczyny daleko ode mnie, jedna –113 km, druga – 870. Ale myślę sobie wtedy, że przecież mamy XXI wiek, fantastycznego Whatsappa oraz miliony możliwości, by pozostać w kontakcie. Więc oto i jestem, dopinguję, dodaję otuchy wtedy, kiedy trzeba, wysłuchuję. Ale…

No właśnie - „ale”. Bo jest też ciemniejsza strona mnie, do której niestety bardzo trudno jest mi się przyznać. To sytuacje, gdy w duchu przewracam oczami na wieść o tym, że należy powiększyć pokój dla dzidziusia, by nie miał zbyt ciasno, kiedy wzdycham na kolejny raport o istotnym zakupie w postaci koszuli wyjściowej „dla małego” i momenty, gdy z automatu klikam „wyjdź” przy kolejnej czarno-białej fotce, przy której nota bene muszę się z pół godziny zastanawiać, zanim odnajdę nosek. Wkurwiam się. Ale chyba nie na moje dziewczyny. Przecież są mi najbliższe i kocham je niesamowicie. Sam fakt, że czas im sprzyja i czeka ich taka niesamowita przygoda, powoduje że rośnie mi serce. Jak mogłabym się zresztą nie cieszyć szczęściem najukochańszych kobiet? 

W sumie to też chciałam dziecko

Jednak po każdym telefonie, w którym słyszę  radosny trajkot o nowym body z prześmiesznym napisem, popadam w smutek. Często, by któraś z nich nie zauważyła moich łez, pierwsza kończę połączenie. Czy to już zazdrość? Myślę, że byłam daleka od tego uczucia, dopóki nie uświadomiłam sobie jak to jest być samej z wyboru, gdy kobiety obok mają kochających partnerów, narzeczonych, mężów, a w brzuszkach istne małe cudeńka. No bo jak to inaczej nazwać? Te małe fasolki odmienią ich życie i oby na lepsze. Kto by nie chciał takiego zastrzyku endorfin choć raz na jakiś czas?

Myślę, że moje ukryte nastawienie to także kwestia wielu obaw. Zwyczajnych wątpliwości 23-latki po rozstaniu, której związki wychodzą średnio, choć zaangażowanie jest za każdym razem 100%-owe. Zaczyna się etap, w którym kariera zawodowa i możliwości awansu stają się na tyle istotne, że na mieszkanie wraca się pod wieczór i to tylko po to, by wypić pół butelki wina, wziąć długą kąpiel i pójść spać. Choć to wszystko jest nawet ekscytujące, a człowiek niczym nie ograniczony może odkrywać swoje kolejne pragnienia, nagle w tym wszystkim przychodzi chwila refleksji – a co, gdy tak już będzie zawsze? Czy odnajdę kiedyś w sobie wystarczająco dużo siły i odwagi, by oddać część swojej przestrzeni drugiej, a później trzeciej – tej mniejszej – osobie? Jak zdobyć się na tak duże poświęcenia, gdy jedynym, które się ma aktualnie, jest usmażenie w weekend dziesięciu naleśników? 

Bronię się przed głosem w głowie, który mówi, że na starość nie zostaje się z ulubionym serialem i butelką Chardonnaya, tylko z rodziną którą się stworzyło. Wokół obecnego „dzieciowego” i „ślubowego” szaleństwa koleżanek ze studiów, za często słyszę, że skupienie się na samorozwoju to egoizm. To tak, jakby zabrać mi koło ratunkowe, choć przecież wcale nie tonę. Skąd więc ta ciągła obawa, że nie lecę z prądem, który jest przez wszystkich tak niemożliwie zachwalany? Przecież nigdy nie leciałam i byłam z tego nawet dumna.Gdzie się podziała ta pewność, którą kiedyś głosiłam, że każdy powinien być szczęśliwy na swój sposób? Mam nadzieję, że tylko zabłądziła i zaraz wróci z nowym pomysłem na życie...

____________________________

Jak to działa w Waszym przypadku? Kobiety moje (bo ten wpis dedykuję w dużej mierze Wam) - czy Was także czasem przygniata presja społeczeństwa co do macierzyństwa "na już", "na teraz", bo inaczej "już nigdy"? Co Wam pozwala zachować zdrową równowagę? Czekam na Wasze opinie! 



          




Znajdziesz mnie tutaj!
 
                              

2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu jest zaakceptowanie obecnej sytuacji. Nie zawsze do szczęścia potrzeba mężczyzny czy dziecka. Uważam, że dostrzeganie radości w codziennych czynnościach sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. Bez odnalezienia sensu w tym co robisz nie odnajdziesz radości i spełnienia w związku.
    Rodzina czy społeczeństwo wywiera czasem "presję na macicę" dojrzałych kobiet, ale czasy się trochę zmieniły. Dla mnie priorytetem jest mój wewnętrzny spokój i szukanie szczęścia w codziennych czynnościach. Dzięki temu 4 lata temu poznałam wspaniałego mężczyznę (choć wcale nie prosiłam o to Boga), umówiliśmy się na wspólny spacer i cóż, został do dnia dzisiejszego. Choć miałam wtedy dużo na głowie (2kierunki, szkoła zaoczna, praca i perspektywa samodzielnego utrzymania się w dużym mieście) i w niedalekiej przeszłości nieudany związek, ale zaryzykowałam. I choć próbowałam naginąć czasoprzestrzeń i opracowywalam w głowie plan stworzenia wehikułu czasu, to ostatecznie poddam się losowi. Po prostu musimy się otworzyć na to co przyniesie nam los i cieszyć się z małych rzeczy. :)
    Ps do dnia dzisiejszego nie ma dla mnie pojęcia czasu, a doba ma 48h, ale nie zamieniłabym tego co mam za żadne skarby świata.

    Pozdrawiam i 3maj się ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy dziękuję Ci za ważne słowa i szczerą opinię. Myślę, że wypracowanie sobie takiej radości z wszystkich pozostałych rzeczy to faktycznie dobra droga. O wewnętrzny spokój z kolei, czasem walczy się długo, ale wiem po sobie że naprawdę warto. Czasem tylko człowiek w tym zabieganym XXI wieku na chwilę zapomni co sobie wywalczył. Obyśmy zapominali jak najrzadziej.
      Pozdrawiam i ściskam :)

      Usuń

Piękno tkwi w rozmowie. Zapraszam!

Copyright © Ile w nas chęci - by Caro , Blogger